Co tu dużo gadać... byłam pewna, że o tej porze roku zaleję Was wpisami o fantastycznych grzybach.
O wielkich koszach
O wielkich koszach
o trudach zapalonego grzybiarza najpierw w pokonywaniu chaszczy i zarośli, później przy czyszczeniu i obróbce tego leśnego złota.
A jak jest, każdy widzi. Sucho. Sucho. Sucho. Czytając internetowe relacje z grzybobrań, w których często występują sformułowania "w lesie kompletna susza, ale zebrałem cały kosz..." (tu do wyboru: prawdziwków, podgrzybków, opieniek...) naiwnie co jakiś czas zapuszczam się w okoliczne lasy i widzę... nic.
Znaczy się widzę mnóstwo. Tu przemknie łoś (ostatnio wyskoczył trzy metry przede mną), tu zaskrzeczy wiewióra, widoki palce lizać.
A jak jest, każdy widzi. Sucho. Sucho. Sucho. Czytając internetowe relacje z grzybobrań, w których często występują sformułowania "w lesie kompletna susza, ale zebrałem cały kosz..." (tu do wyboru: prawdziwków, podgrzybków, opieniek...) naiwnie co jakiś czas zapuszczam się w okoliczne lasy i widzę... nic.
Znaczy się widzę mnóstwo. Tu przemknie łoś (ostatnio wyskoczył trzy metry przede mną), tu zaskrzeczy wiewióra, widoki palce lizać.
Ale coś w rodzaju grzyba praktycznie nie występuje. No coś tam widziałam ostatnio. Tęgoskór cytrynowy mi się trafił, muchomor zielonkawy (sromotnikowy), maślanka
radzi sobie nie najgorzej i jeszcze jeden jedyny muchomorek czerwony. Pierwszy w tym roku!!!
Przekleństwo jakieś, czy coś? Żeby nawet złamanego gołąbka?! Pocieszam się tym, że po napisaniu tekstu o wyganianiu grzybów przed sezonem nie poszłam w trybie turbo tym tropem, bo ocalała spora ilość zapasów z ubiegłego roku (ahhh, cóż to był za sezon.....!)
Ale ten tekst był jakoś w maju, kiedy pojawiły się bardzo konkretne pojawy grzybów. Ja też na początku czerwca zebrałam trochę prawdziwków, akurat na obiad i dwa słoiczki. Ale to był moment zaledwie.
Cokolwiek później wyrosło, już w zarodku robaczywe (przepraszam - zaczerwione) było i wstrętne. I tylko prawdziwki.
W tym roku nie widziałam:
smardzy - ale tych drani nie widziałam nigdy
koźlarzy (poza trzema pomarańczowożółtymi które wyrosły sobie wbrew wszystkiemu)
maślaków
kurek - było kilka sztuk, ale to żart jakiś
opieniek - to okropne zupełnie ☹️
podgrzybków w normalnych ilościach (w tych dziwnych okolicznościach parę wyrosło, na dwa słoiczki raptem i parę suszonych). O nich już było TU
gołąbków - pojedyńcze
piaskowców modrzaków moich pięknych
rydzy - ale i tak ich nie widuję, bo u nas nie rosną
kani żadnego rodzaju
muchomora czerwonego, którego uwielbiam za jego piękno, wesołość i energię - tylko jednego...
gąsek - te może będą?
No i co z moją coroczną psychoterapią? Nic tak nie odpręża, nie cieszy, nie uzdrawia chorej duszy jak grzybobranie.
Piękny, zielony, cichy las i te łebki wystające z mchów... Może jakieś zażalenie z prośbą o sanatorium do ZUS?
Ale na kij mi to sanatorium, jak grzybobrania nie ma i nie wygląda na to, że będzie. Wrrrr.
I co? Oj nie będę ja już rozdawać grzybasków w żadnej formie, ani suszonych, ani marynowanych, ani świeżutkich mrożonych.
Będę skąpa, wstrętna, paskudna. I wredna.
No chyba że...
Niestety fotki z innych sezonów, bo nawet aparatu na zwiady nie biorę.
A żebyś się nie zdziwiła :) Opieńki w grudniu zbierałam :)
OdpowiedzUsuń