13.07.2018

Bezdomniaki - Dusia i Jagoda




Obiecuję, że tu już nie będzie tak emocjonalnie i tak smutno.
Wspominałam we wpisie o Bubusiu, że bez maine-coona (odkąd się go pozna) się nie da. I to prawda. 

Ale zanim pojawił się pierwszy, zawsze w moim dorosłym domu były, są i będą koty niczyje, znalezione, odratowane. Poczynając od  pierwszego w życiu kota Łobuza.
Ale to baardzo odległa historia i skupię się na bezdomniakach żyjących dziś w naszym domu.

W tej chwili są dwa. Dusia i Jagódka zwana rozmaicie - Motyle Ucho, Śmietanka, Łaciata, Krówka w zależności od potrzeb.

Dusia została przygarnięta przez nas z fundacji Koteria. Została odłowiona gdzieś na działkach, czy spod śmietnika - nieważne. Ważne, że ktoś tę kruszynę zauważył i sprawił, że znalazła się w Koterii. I ważne, że wyłowiłam w zalewie internetowych kotów w potrzebie właśnie ją - Miss Popiołkę - tak została nazwana "roboczo".








Przyjechała wolontariuszka z fundacji, kotek oczywiście w transporterku, rzucamy wzrokiem, ale nic nie widać poza głębokim cieniem w głębi. Dobrze, trzeba dać stworzonku spokój. Zagłębiliśmy się w rozmowie z miłą Panią i w pewnym momencie widzimy, że w transporterku kota "niet". 

Szybki ogląd sytuacji i za starą komodą w kuchni zobaczyliśmy zielone oczyska. OK. Kot jest i się przemieszcza. 

Parę wymienionych zdań, sprawdzenie kota... kota nie ma. Okna i drzwi zamknięte, sprawdzone wszystkie zakamarki, szafki, tapczany, kanapy... Nie ma i już. Za szafą - nie ma. Pod łóżkiem - nie ma. Nie ma i koniec.
Pani Wolontariuszka sprawdziła czy nie ma opcji, że kot mógł się jakoś prześlizgnąć na dwór i w końcu się poddała. Pojechała. A my zachodziliśmy w głowę gdzie to kocisko się podziało. 
Na noc zostawiliśmy 20 chrupek w miseczce. Rano chrupek nie było, za to w żwirku pojawiła się kulka. Znów przejrzane wszelkie zakamarki, ale żadnego kota ni widu ni słychu... 
Myślę sobie - cwana to ty jesteś, ale sprawdzimy, kto cwańszy. W końcu szkolona jestem na książkach Conan Doyla czy Aghaty Christie. Przed następną nocą wprowadziłam w życie przebiegły plan. 
Wokół miseczki posypałam podłogę mąką... Już ja cię sprawdzę, skąd i dokąd idziesz, misiaczku. I zadziałało. Rankiem ślady nieomylnie wskazały łazienkę. Tylko gdzie tak naprawdę? Tu właściwie nic nie ma, żadnych zakamarków. Przetrzymaliśmy kocicę, aż wyszła ... spod wanny. Przez mikrą szczelinę rewizyjną. I wtedy już nie było zmiłuj. Szczelina zatkana poduszką podpartą taboretem, więc maszeruj gdzie chcesz, ale pod kanapami i tak cię znajdziemy. To było jedyne miejsce w domu, gdzie nie było szans jej znaleźć. To właśnie sprawiło, że dostała na imię Dusia. 
Wiedzieliśmy, że Byt istnieje, a jakoby go nie było... 
Duchy jakieś - duszki nam się po domu rozpełzły. Albo Dusie :) No i Dusia jest. Patrzyła nieufnie, cicha, obserwująca. 



Skrępowani umową adopcyjną trzymaliśmy ją w starannym zamknięciu. Widać było, że mimo ciepłego i troskliwego domku, pełnej michy, brak jej czegoś. Czegoś, do czego była przyzwyczajona przez lata - wolności.
I niech mnie teraz zagdaczą wszyscy potępiający wypuszczanie kotów. Dla niewtajemniczonych dopiszę, że na rozmaitych kocich forach zostałabym wyklęta za sam pomysł wypuszczenia kota na dwór. Dla Dusi to było najważniejsze, było widać, że ani pełna micha, ani okazywana jej atencja nie powodują uszczęśliwienia. W końcu ok 3 lat spędziła na wolności. Całymi dniami siedziała na parapetach wpatrując się we wszystko za oknem. Przez dobre pół roku. W końcu to okno otworzyliśmy. A za tym otwarciem przyszło otwarcie Duszki. 
Dopiero wtedy poczuła, że jest naprawdę "u siebie".



Wychodzi w dzień, zazwyczaj wraca na noc. Na naszej wsi polną drogą przejeżdża średnio jeden samochód dziennie, najbliższy sąsiad prawie 2 km od nas. Trzyma się blisko domu, gdy robię coś na dworze ciągle mi towarzyszy. "Nurza się w zieloność i jak łódka brodzi..."



Ma już pewnie jakieś 11-12 lat i jest szczęśliwym kotkiem, czy też dystyngowaną matroną. Nawet podejrzewam ją o to, że jest "Egipskim Mau - dymnym" ale kompletnie ani ją, ani mnie to nie obchodzi.
Jest maleńka, wygląda prawie jak półroczny kociak, podejrzewam, że jest to związane z faktem bezdomności i trudnego życia w okresie "kociakowania" czyli wzrostu. 
Kiedyś uważny, czujny, nieufny kłębuszek - dziś szczęśliwy kot, z całymi swoimi kocimi fochami, niezbyt dobrze tolerujący kocich towarzyszy, ale za "demonicznym" spojrzeniem diabelskim, samo kocie ciepełko... 

Z kolei Jagódkę wypatrzyłam w necie po odejściu Kropki. Musiałam zrobić to dość szybko, bo Mieszko był rekonwalescentem po ciężkiej chorobie i nagle został sam. 
Wpadła mi w oko jako pierwsza potencjalna "kandydatka". I w końcu wybór padł na nią. Około półroczna kotka zabrana z ciężkich warunków z rodzeństwem gdzieś spod Zamościa. Po szczepieniach, badaniach itd w Lublinie trafiła do domu tymczasowego za Piasecznem. I tam pierwszy raz zobaczyliśmy kolorowe pendolino. Śliczne, mazane trójkolorowym pędzlem stworzenie, całkiem radosne. 



Tego nam było trzeba po ciężkich przeżyciach - młodego, zdrowego, wesołego kotka bez obciążeń. Widać, że ciężkie dzieciństwo zostało już prawie zapomniane. Wylądowała w transporterku i calutką drogę, dwie godziny wygłupiała się z moją ręką, bamblała się, poddrapywała, ssała i podgryzała palce... Super. 
Z Mieszkiem poszło szybciutko, stęskniony za towarzyszką, młody fajtłapek popatrzył tylko zdumiony "Ktoś pomazał moją siostrzyczkę?..." Objął ją i już były zakolegowane.



Tym razem żadnych cudów z siedzeniem za szafą czy pod kanapą, młoda weszła jak do siebie i było dobrze. Myśleliśmy o zmianie imienia, ale jakoś tak zostało. Ale ma dokładane w zależności od sytuacji: Łaciata, Krówka, Śmietanka czy Motyle Ucho. Czemu "Motyle Ucho"? - zobaczcie tu.



Oczywiście dziecko w odpowiednim czasie zostało "pokrojone", ale i z fartuszkiem było nieźle. Kropeczka była jak sparaliżowana po sterylce w tym ustrojstwie, a mała Jagódka na drugi dzień już próbowała biegać. 



Jest kochanym, wesołym skrzatem z doskonale odpalającym starterem mruczenia. I w dodatku pyskata. Mam nadzieję, że bezdomniaki zagoszczą u nas jak najdłużej.
Każdy pokrzywdzony, bezdomny kot ma swoją historię, której nie może opowiedzieć. Ale my możemy dopisać mu nową, pogodną,  którą będziemy mogli opisać :) 

3 komentarze:

  1. To dobrze że trochę obeschłaś. Maluchy, w końcu jeden i drugi mają ledwo 1,5 roku. Jeszcze ciężko mi wziąć się za opowieść o Mieszku, bo choć zakończenie dobre, to nie było lekko... Dzięki, życzenia przekazane 😻

    OdpowiedzUsuń
  2. Ty wiesz, że moją faworytką jest i zawsze pozostanie Demonica:) A co do wypuszczania kotów na swobodę- pamiętasz bajkę Krasickiego i jej puentę?
    "Tyś w niej zrodzon-rzekł stary- przeto ci wybaczę;
    Jam był wolny, dziś w klatce- i dlatego płaczę".
    Nie uszczęśliwiajmy nikogo na siłę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Godna puenta. Jeśli taka Demonica żąda mroku nocy, to się jej go daje. Później może i się bambla na kolankach, ale to tylko rozrzutność łaskawości ;)

      Usuń

Gołąbki z kaszą pęczak i grzybami suszonymi - pyszne vege i garstka dobrych wiadomości o grzybach

  Sezon za nami. Grzybków nazbieraliśmy? No nazbieraliśmy. To najwyższy czas robić z nich pyszności. Nie dość, że smakowite, to pełne zdrowi...