12.10.2019

Prawdziwkowe Mazury - grzyby 2019


grzyb, grzyby, koszyk, antymiasto, blog, wies, mazury,





Nie było grzybów, nie było deszczu. Pełne suchego pyłu powietrze dusiło całymi dniami. Jak nic - już po grzybach. Kolejny rok ☹️
Może tak, jak w ubiegłym, sypnie jednak opieńkami, ale ileż można jeść opieńki. Coraz mniej słoiczków, coraz więcej miejsca w zamrażarce, spadają poziomy suszu... Nie! Tym razem - nie. W tym sezonie będę walczyć.

Znajdę miejsce dobrze prognozujące i pojadę na grzyby gdzieś (zwłaszcza po tym co zobaczyłam w Górach Świętokrzyskich - o tym będzie w części pierwszej ...), gdziekolwiek, (do Zagubinowa nawet, Sted)

Głęboka analiza map pojawów, opadów, prognoz , zaowocowała znalezieniem miejscówki. Tu muszą być grzyby, pomyślałam. I totalny spokój. Relaks. Reset po złych miesiącach. Domeczek nad samą rzeczką, wioska na parę chałupek wzdłuż dróżki, a wszystko w lasach.



To ten domek po prawej

I w dodatku nie sięga tu żaden sygnał GSM, ani LTE, a telewizja -multiplexowa, czyli nie do oglądania. Cud miód i orzeszki. Prawdziwy wypoczynek z grzybkami w tle. 

P L A N

Jadę na totalny mazurski wygwizdów. Tydzień tylko dla siebie.
Zabieram ze sobą
- psa Mufkę 🐶
-wspaniałe zgrzebła i inne przyrządy do doprowadzenia sierściucha do wyglądu wystawowego (bo będę miała tyle czasu!!...)
- trzy książki-cegły, bo przecież bez netu i telewizji trzeba mieć zajęcie dla szarych komórek. 📖
- tablecik, bo jakieś radyjko w nim działa i trochę muzyki tam siedzi ♪
- koszyk wiklinowy oczywiście 
- trzy pary konkretnych buciorów dobrej marki górskiej 👟
- i co tam jeszcze trzeba nieprzemakalnego
- niezbędny ekwipunek żywieniowy, czyli kaszę, makaron, pomidorki, dużo pomidorowego soczku i lekarstwa, oraz puszki dla psicy.

Będę spała do oporu, jadła pyszne śniadanko, szła do lasu z pieskiem, znajdę parę prawdziwków i innych grzybków ślicznych.
Pójdę sobie nad rzeczkę

grzyb, grzyby,  antymiasto, blog, wies, mazury,


lub na taras, 



obiorę szybciutko grzybasy, wrzucę do suszarki lub w ocet. 
Zjem pyszny obiad z grzybkami w roli głównej. Zajmę się Mufką, puszczę sobie muzyczkę. Wyciągnę się wygodnie, "szezlongowo" na którejś z kanap, założę okulary i pogrążę w lekturze.
Albo siedząc na pomoście będę przyglądać się jak płynie czas w postaci żółtych liści niesionych strumieniem. Zadowolona i wypoczęta pójdę spać. Rano będę się budziła i powtarzała cykl. 

Poza specjalnymi momentami, gdy zaznajomiony emerytowany leśniczy pokaże mi miejsca, gdzie będę mogła "zasadzić" się z aparatem na cietrzewia, lub podwiezie na równie fotogeniczne "żurawiowisko".

Tak więc PLAN już jest.

R E A L I Z A C J A   P L A N U

Niedziela
Jestem w domeczku. Prawdziwy, stary, mazurski dom. Dwa pokoje, kuchnia i łazienka. Czysto, schludnie... super. Przedwieczorny spacer z Mufką tuż za wieś i proszę - koźlaczek, maślaki, i... najprawdziwsze z prawdziwych rydze. Nie żadne mleczaje świerkowe czy tam jodłowe, również nazywane rydzami, a nie dorastające im do pięt. Prawdziwy mleczaj rydz rośnie tylko i wyłącznie pod sosnami.
Jak na 20 minut nieźle. Rydzyki poszły najdawniejszym i najpyszniejszym sposobem na blachę kuchni opalanej dębowym drewnem.



Herbatka. Telewizor... ufff, zapomniałam, że tu tylko państwowa. Telewizor wyłączony, włączona muzyczka, książeczka. Idziemy spać.

Poniedziałek
Siąpi deszczyk.


Cóż to dla mnie, wytrawnego grzybiarza, śmiech na sali. Odpowiednio odziana zabieram ulubiony koszyk, nożyk i psa. I butlę z wodą, bo pić muszę i ja i zwierzę. I idę 100 metrów za zabudowania.
No maślaki taaakie piękne, ale przecież tych już troszkę nazbierałam więc biorę tylko 5 najpiękniejszych i idę dalej. Koźlarki, malusie, twarde, jędrne - no nie zostawię, w marynacie świetnie sobie radzą. Do koszyka. A tu podgrzybeczek. No piękny, no nie pogardzę... Jeden, trzeci, dziesiąty... I ta kania, taka mięsista i zdrowiutka.



Doszłam w końcu na skraj prawdziwego lasu (200 metrów od domku) i na samym brzegu stoi sobie  przepięknie wybarwiony koźlarz. No tak piękny, że jego też muszę zabrać.
Dotykam i czuję dreszczyk, który zna każdy grzybiarz. Ta jędrność, ten chłód.



Prawdziwek. Boletus edulis. Najszlachetniejszy najpiękniejszy, najwyczekańszy. Wkładam dłoń w mech i przesuwam palcami po trzonie, a on gdzieś tam głęboko w czeluściach... Och! Gdy już go delikatnie wykręciłam i zamknęłam dziurkę w podłożu, poddałam go analizie. Nauczona na mazowieckiej lichocie wiem, że nawet najjędrniejszy prawusek w środku może przypominać sito. Ale nie ten. I żaden z następnych. Bo to właśnie dopiero był początek.
A to pod dębczakiem, a to na brzegu dróżki, tu pod świerczkiem albo inną buczynką... Oczy mam jak talerze, puls przyspiesza, kręgosłup szyjny pracuje jak mało kiedy.
I nic mnie nie obchodzi, że od domku coraz dalej, że zaczynam przypominać pannę z mokrą głową mimo czapeczki, że każda nogawka grubych portek wciągnęła w siebie dobry litr wody, że kurteczka okazała się całkowicie "przemakalna" a genialne wysokie trekkingi Lowa co prawda nie przemokły, ale przy pomocy skarpetek przeciekła do nich woda od góry .
Co mnie to wszystko obchodzi, gdy tu widzę jeden wielki łeb, tu trochę mniejszy, ale koło niego trzy następne.



Las wielki, a ja samiutka. A wokół one - prawdziwki. No traci człek rachubę czasu i wszystkiego innego. Ale gdy już okazuje się, że nie ma jak wcisnąć kolejnego prawuska, ręka zaczyna boleć jak cholera (dobre 10-12 kg) trzeba zrobić w tył zwrot. I powolutku, powolutku, bo jednak ciężko trochę pani starszej po zawale.
Krok za krokiem z przystankami do domku. Otwieram furtkę i na podwórko wtaczamy się we dwie - ja - zmordowana topielica z wyłamaną niemalże ręką i ona, Mufka, złachmaniona, zmoczona, wyglądająca jak półdiablę z wywieszonym jęzorem.



Obie głodne i zmęczone. Ale po wejściu do domu pierwszą rzeczą do zrobienia jest totalny striptiz, łącznie ze skarpetkami i natychmiastowe przebranie się w suche ciuchy.
Dobrze, że robiąc racjonalne zakupy nabyłam rum, cytryny i sok malinowy. Herbatka rozgrzewająca. I... Patrzę na kosz, na ciemniejące, rozpadane niebo i już wiem, że z czytania książeczki nici.
Z czesania Mufeczki też.
Nie mówiąc o siedzeniu nad rzeczką czy też na tarasie.
Zerkam też zrozpaczona na moją suszarkę do grzybów ... Czy nasi producenci w ogóle myślą???? Gdzie ja mam wsadzić te wszystkie skarby?! 
Krótkie rozeznanie terenu i już wiem - grzyby obieram w kuchni przy stole, co się da kładę na suszarkę (same kapelusze), a zdrowe, białe ogony z resztą grzybowego towarzystwa duszę i rumienię na maśle, ładuję woreczki i do zamrażary.
Jutro kupię słoiki, więc co młodsze pójdzie w ocet. I nagle - 23. Padam na nos. Nie czytam już przed spaniem.
Tu koszyk nr jeden 



Wtorek
Scenariusz bez zmian, tylko dowiedziałam się, że w sklepie nie ma słoików i postanowiłam odwracać starannie wzrok od wszystkiego, co nie jest prawdziwkiem. A i tak największy prawdziwek ląduje w ręku, bo palce nie mieszczą się pod kabłąkiem. Dobrze, że mam 4 zmiany ubrań. 
Tu koszyk numer dwa



Środa
Znów bez zmian. Sąsiadka kupiła mi słoiki. Odstawiłam kobiałkę do kąta i porzuciłam dobry styl grzybiarski na rzecz stojącego w kącie typowego, plastikowego, sklepowego kosza. Dwa razy większy i rączka wysoko. 
Spaliła mi się suszarka do grzybów. Idę spać o północy. 
Tu koszyk numer trzy



Czwartek
Jest zmiana. Pokazało się trochę słońca i wróciłam przemoczona tylko w 50 procentach. Sukces. Czy ja kiedyś wspominałam coś o cietrzewiach? Albo żurawiach?!!.. Rączki i nóżki tak jakby nie moje... Padam, po co komu internety????...... 
Koszyk numer cztery...



Piątek
Zmiana jest wyraźna. Nie biegnę z rana do lasu, bo przyjeżdża po mnie Krzyś. Idę do sklepu, na drugi koniec wsi. Wymemłaną Mufkę prowadzę elegancko na smyczy. Po obu stronach dróżki domki, a w każdym z nich "zły pies". 



Każdy z nich postanawia na swój sposób powiadomić pół gminy, że kudłata "miastowa" (choć wiejska) się wdzięczy na drodze. Jak ja żałuję, żem nie nagrała tego koncertu psich żali, tęsknot, żądań, miłości i nienawiści... 
Krzyś dojechał, więc nakarmiłam go szybko kaszą i zabrałam swego męża na zakosztowanie "odpoczynku" 😉



Nie będę dokładnie opisywać rozkoszy odkrywania przez niego pierwszych prawdziwków i szoku, że te dwa kosze już takie ciężkie, a do domu trzeba je jakoś dotaszczyć... I uważać, żeby się przypadkiem nie pośliznąć na jednym z tysięcy maślaków którymi usiana była droga. 


Tu akurat były sitki, ale takie same polany powyrastanych i niezbieranych maślaków  pstrych, ziarnistych i zwyczajnych były wszędzie☹️.
Tu koszyk czwarty, czyli efekt starań małżeńskich


Sobota
Koniec "relaksu" i powrót. Trzeba tylko przed wyjazdem wyrzucić obierki grzybowe z poprzedniego dnia do lasu. Z lasu wracamy z wiklinowym koszykiem... pełnym prawdziwków.
Jadą z nami do naszego domku. Te obierki wzbogacą genetycznie nasze Mazowsze 😃

4 komentarze:

  1. Grzybów to ci ja mam na na kilka lat, zwłaszcza tych suszonych. Las łaskawie sypnął różnościami. Ale nigdy nie mam dosyć ich szukania, wąchania, głaskania, podziwiania różnorodności kolorów, kształtów, faktur... Zabrałaś mnie ze sobą w grzybową bajkę... Dzięki ��

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ty to wiesz co ja czuję. A ja czuję to co Ty :) I tak mnie kuszą te grzybaski, tak uwielbiam wyciągać z mchu długie prawdziwkowe nogi, a przed snem mieć "powidoki" grzybne... I cała feeria barw, kształtów. Ehhh to czyste życie :)

      Usuń
  2. Niesamowite ;)
    Mamy nadzieję, że ten rok będzie tak samo obfity jak tamten :)
    2 lata temu Marzenie które spełniam to byłam na Mazurach a dokładniej Rybitwy nie ma lepszego odpoczynku jak ławeczka jezioro i wokół piękne lasy. Blog jak najbardziej na Tak! Pozdrawiam ❤️

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję 😊, Tak, Mazury mają "to coś", a jak tylko mi gorzej na świecie - wspominam zeszłoroczne grzybobranie i szykuję się na tegoroczne ❤️

      Usuń

Gołąbki z kaszą pęczak i grzybami suszonymi - pyszne vege i garstka dobrych wiadomości o grzybach

  Sezon za nami. Grzybków nazbieraliśmy? No nazbieraliśmy. To najwyższy czas robić z nich pyszności. Nie dość, że smakowite, to pełne zdrowi...