Dawno nie pisałam. Ostatnio o "zbyt ciepłej i słonecznej jesieni"... 😃. No to dwa dni po opublikowaniu wpisu życie mi pokazało, że tak dobrze być nie może. No po prostu nie może i koniec. I łupnia dostałam!
Zrobiło się zimno, ponuro, mgliście, deszczowo, melancholijnie i po prostu smutno... A grzybki pokazały... nazwijmy to "figę" i zwinęły się w oczekiwaniu na nowy sezon.
Zrobiło się zimno, ponuro, mgliście, deszczowo, melancholijnie i po prostu smutno... A grzybki pokazały... nazwijmy to "figę" i zwinęły się w oczekiwaniu na nowy sezon.
Niestety nie jestem odporna na takie pogody, temperatury i brak światła dziennego. Może dlatego, że żyję blisko natury zaczął mi się letarg. Poranne wstawanie przeciągające się do granic możliwości, snucie się po domu w bliżej nieokreślonym celu, robienie obiadu urasta do rangi wyzwania żywcem z Mission Impossible. No nie znoszę takiej pogody i tej pory roku (w końcu mogę sobie ponarzekać).
I też z każdym rokiem przekonuję się, że coraz bardziej nie trawię świątecznych przymusów. Baczność - teraz należy być sprawnym, gotowym i uśmiechniętym. Trzeba z uśmiechem pucować szafki i inne okna, no bo przecież Święta. Dalej uśmiechając się zasuwaj, bo to przecież Święta, więc odkurzaj, gotuj, piecz...
Presja z wiekiem coraz bardziej mnie wkurza. I teksty "No coś Ty, Święta, trzeba wszystko zgodnie z tradycją".
A mi się nie chce. A ja mam depresję melancholijną jesienno-zimową. A ja mam potrzebę wyspania się i "olania" tego wszystkiego. Nie chcę kuchni, nie chcę komputera, nie chcę żadnej presji, jestem po prostu niedźwiedziem zakopującym się w swojej gawrze i wyczekującym lepszych czasów. Co roku mobilizuję się trochę mniej.
W tym roku, jako że jednak lubię Wigilię, przemogłam wszechogarniającą słabość i jakoś tradycję podtrzymałam. Na skróty, bo na skróty, bez giga-porządków i zwałów jedzenia.
Ale barszczyk przepyszny na zakwasie nastawionym tydzień wcześniej TU + uszka z prawdziwkowym farszem był. Rybka smażona w occie i po grecku zrobiona dwa tygodnie wcześniej - była. Śledzie też. Plus jakieś grzybki, pomidorki, sałatka jarzynowa i pasztet. Prawdziwy, świąteczny (jutro, pojutrze wstawię swój przepis w oddzielnym wpisie).
I okazało się, że więcej nie trzeba. Zawsze jest problem z nadmiarem jedzenia, które trzeba zagospodarować. W tym roku go nie mam 😉.
A że nareszcie pokazał się śnieg, który tę aurę szarości i ciemności rozbija, rozbija też powoli chmury we mnie. Może znów jestem w stanie coś napisać :)
A więc śnieg w końcu spadł. I bieleje, skrzy się za oknem. I w domku jaśniej i można mieć ochotę wyjść na dwór. Chyba życie wraca. W sadzie na białym śniegu znów odpoczywają zaprzyjaźnione łosie, które w szarościach trudno było wypatrzyć.
Pisałam już o ich sąsiedzkich odwiedzinach TU. Bardzo lubię te niemrawe (do czasu) dziwolągowate stwory. Dziś też poleżały w odwiedzinach, wstały i poszły sobie leniwie
Psy Północy w swoim żywiole.
Zwłaszcza Mufka - szpic wilczy
Szkoda tylko, że jeszcze słonko nie dopisuje.
A jak w lutym pojawią się skowronki (tak, nie raz je widziałam i słyszałam nad wciąż ośnieżonymi polami) to w końcu rakiety mi się odpalają i wiem, że idzie nowe. Skowronki śliczne, wracajcie! Dajcie nam nadzieję na piękny rok, na pola z początku zielone i trawiaste, później wyzłacające się w kłosy. Na różowiejące pączkami brzozy, które za moment okryją się zielenią. Na piękną wiosnę, na którą czekamy i czekamy.
Dla mnie to najpiękniejsza pora. To życie w całym przepychu barw, zapachów i miłości. To wtedy ptaszyny wydzierają swe gardziołka do ukochanych, to wtedy zaczynają buszować owady zagłębiające swe miłosne żądła w głąb kolorowych kwiatów. A zające przytupują radośnie pędząc przez oziminy. Ohhh, jak ja kocham wiosnę 💗.
I kończę te wywody, bo coś ponosi mnie ku tej wiośnie skrzydlato, ćwierkato i słonkowato. W końcu o czym będę pisała tej wiosny utęsknionej, jeśli zacznę już teraz ☺️ ?
O rany, prawdziwe łosie macie! Nie widziałam nigdy z bliska. U nas pojawiają się borsuki, szopy pracze - widziałam !- i bobry - na razie wiem gdzie mają żeremia, ale osobiście nie poznałam. Pozdrawiam antymieszczuchów.
OdpowiedzUsuń@rosland, no widzisz... Przychodzą do nas do sadu, mają kompletny spokój i luzik, ale ja nie widuję borsuków, o szopach nie mówiąc :( Zazdroszczę. Ale gdzieżeś Ty, że szopy Ci grasują? Dzięki 😊
UsuńPrzepiękne zdjęcia. Psy miały wielką frajdę :)
OdpowiedzUsuńOj miały... Chwilową, ale zawsze to coś :) Dziękuję.
UsuńŚwietny wpis! Przepiękny pies
OdpowiedzUsuń