Na własnej skórze sprawdziliśmy, że na wsi bez psa (jak również bez kota) po pierwsze żyć się nie da, a po drugie "nowowiejscy" mają zazwyczaj przyjazny stosunek do natury jako takiej, więc nawet na myśl im nie przyjdzie, żeby mieć na wsi dom bez zwierząt.
Kwestia wyboru psa nie jest tak błaha, jak mogłoby się wydawać. Oczywiście jeśli mamy już shi-tzu czy yorka, zostanie z nami ale raczej w salonie.
Na wsi natomiast potrzebny jest pies marki PIES. Czyli najlepiej „straszliwe bydlę", jak mówił w znanym skeczu Michnikowski. Pies, któremu sprawi frajdę przebywanie na dworze, długi spacer, opiekowanie się stadem. Który będzie czujny i uważny. Który w razie czego, będzie potrafił nawet nas obronić.
Zdecydowanie najlepszą opinię mają tu psy pasterskie, owczarki. Co prawda w ostatnich kilkunastu, dwudziestu kilku latach jedna z najlepszych pod tym względem ras, czyli owczarek niemiecki uległ w hodowlach tak dużemu przerasowieniu, że degeneracji uległo zarówno jego zdrowie fizyczne - ogromne problemy z dysplazją stawów biodrowych jak i, niestety psychiczne. Są jednak jeszcze nieprzerasowione egzemplarze, są owczarki podhalańskie, nizinne, bernardyny, husky. Jest również cały wachlarz mixów rozmaitych ras (często w schroniskach).
Ważne, żeby taki pies samą posturą potrafił odstraszyć niechcianych gości, żeby miał gęste futro,żeby był mądrze chowany przez swojego Pana. Oczywiście o opiece weterynaryjnej i racjonalnym karmieniu nie wspominam, bo jest to chyba dla wszystkich całkowicie jasne.
Nie mam przekonania do psów modnych ras uznawanych za agresywne. Są to oczywiście w większości piękne i mądre zwierzęta, ale wymagają odpowiedniej ręki. Absolutnie nie nadają się dla ludzi bez silnego charakteru. Wymagają bardzo mądrego opiekuna, który nie da sobie wejść na głowę, ale również nie „przegnie” w drugą stronę, czyli nie będzie łamał jego psychiki, co może skończyć się tragicznie.
Dla zainteresowanych opiszę w skrócie ewolucję naszego podwórkowego zwierzyńca.
Nigdy nie miałam psa, jako dziecko nie mogłam mieć żadnego zwierzaka. Gdy się usamodzielniłam, natychmiast "zafundowałam" sobie kota, który w mieście jest, było nie było, mniej wymagający od psa. Zabrałam go oczywiście do nowego domu – na wieś. Bardzo szybko okazało się, że pies jest potrzebny. O stan mojego "opsienia" zadbali tutejsi "starowiejscy" oferując dwa szczeniaki. Oczywiście wszystkiego o nowych domownikach musiałam się uczyć od początku. Ale ponieważ to przyjemna nauka, wszystko poszło dobrze. Niestety, dziś już żadnego z nich nie ma na tym świecie. Był również przygarnięty na stacji benzynowej gdzieś pod Starogardem Gdańskim wilczur, była ruda sunia, którą ktoś wyrzucił w naszym lesie i podobno dwa lata nie dała się nikomu złapać a do nas sama przyszła i się zadomowiła... Dłuuugo by opowiadać.
W każdym razie 14 lat temu, gdy została już tylko jedna mała (i schorowana, niestety) suczka, postanowiliśmy nie zdawać się już na żadne przypadki i wziąć sprawy w swoje ręce. Wiedzieliśmy już dokładnie, jaki pies jest nam potrzebny, postudiowałam ogłoszenia (UWAGA – w papierowej gazecie) i czytając jedno z nich instynktownie poczułam, że to jest to. Niedaleko Warszawy ktoś sprzedawał szczeniaki po mamie wilczycy niemieckiej i tacie podhalanie. Jak sobie wyobraziłam ten "koktail genetyczny" dwóch świetnych ras, byłam absolutnie pewna, że to właśnie jest prawdziwy pies na wieś. Towarzysz i opiekun. W zasadzie bez specjalnego zastanawniania się rzuciłam hasło "jedziemy!", mąż podjął temat i tego samego wieczoru w naszym domu zagościła puchata, beżowa kuleczka.
Kuleczka nie była taka znowuż "kuleczkowata" bo natychmiast z podniesionym ogonkiem zaatakowała a później zaanektowała całe ogromne podwórko. Dziś ta kulka to nasz wielki przyjaciel Piorun.
Chyba nie mogliśmy lepiej trafić. Piorun jest ogromnym, przepięknym psem.
Nie dość, że posturę ma odpowiednią, jego psychika przejawia wszelkie najlepsze cechy owczarkowe - spokojny, posłuszny, pojętny, opiekuńczy - zagania nawet koty do misek. Ale gdy trzeba, gdy pojawia się ktoś nieznany a nie daj Bóg z niezbyt czystym sumieniem potrafi być istnym potworem. To chyba po podhalanach, które przecież dla obrony stada potrafią walczyć z wilkami. Uwielbia jeździć samochodem. Często wpada w odwiedziny do nas do domu, ale zdecydowanie woli podwórko. Tam ma oko na wszystko co się dzieje. Na okres zimy obrasta tak gęstym futrem, że gdy się je rozchyli nie widać skóry.
Minęły dwa lata i nasza malutka suczka cichutko i szybko zeszła z tego świata. Piorun został samiutki i staraliśmy się znaleźć mu towarzystwo, a zarazem partnerkę. Doszliśmy do wniosku, że tak świetne geny nie mogą się zmarnować w naszym ogrodzeniu. Zaczęło się szukanie po Internecie. I... jest. Suczka, szczeniaczek o prawie identycznym pochodzeniu jak nasz Piorun, z tą różnicą, że jej mamą była podhalanka, a tatą wilczur. Nie namyślając się długo pojechaliśmy po nią aż do Jarosławia. Sunia zaadaptowała się natychmiast, zaprzyjaźniła z Piorunem. Jest tak jak on długowłosą, puchatą, biszkoptową pięknością.
Doczekaliśmy się również ich potomstwa. W zimie pojawiły się trzy maluchy, ku naszemu ogromnemu zdumieniu... czarne podpalane. Widocznie zatriumfowały geny po dziadkach – wilczurach. Jeden z nich został u nas. Jest ogromnym, spokojnym pięknym psem. Grzmot - po Piorunie nie mógł dostać innego imienia...
Nie chcieliśmy dopuścić do następnego miotu – geny przekazane, mamy trzeciego owczarka na podwórku, wystarczy. Z powodu osłabienia organizmu po porodzie i karmieniu wstrzymaliśmy się z decyzją o sterylizacji Hatki. Później były upały i nie chcieliśmy narażać zwierzaka na komplikacje po poważnej operacji. Wybudowaliśmy piękny kojec (a właściwie ogrodzony wybieg ok 100m2) i gdy Hatka dostała cieczkę, odseparowaliśmy ją na wybiegu: oddzielne zabawy, oddzielne spacery... Któregoś dnia po przebudzeniu idziemy do suni a tu Piorun (to jednak prawdziwy facet) przegryzł drucianą siatkę wmurowaną w fundament, i w najlepsze oddawał się rozkoszom.
Takim to sposobem dorobiliśmy się gromady szczeniaczków w pełnej gamie „wymendlowanych” kolorów – od bieli przez beże, sól z pieprzem po czerń. Rozeszły się po całej Polsce, a nawet dalej jak ciepłe bułeczki. Ale ciężko było się z nimi rozstawać. CDN. Część druga
Dobrze piszesz
OdpowiedzUsuńDziękuję. Do dziś jak patrzę na te foty coś mi pływa po oczach.. :)
UsuńPrzypadkiem tu wpadłem. I widzę że fajnie piszesz, masz styl. A pierwsze zdjęcie Hatki śliczne takie, że zakochać się można. Skąd to imię? Nie od strumyka w puszczy między Chrabołami a Kopiskiem?
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, że tak późno odpisuję, ale zwaliły się na mnie tony papierzysk i mnie pokonały.... Hatka miała być... Błyskawicą, jako partnerka Pioruna. Ale jak wieźliśmy ją te 500 km była tak cudnie piękna i puchata i przytulna, że z Chatką Puchatka mi się skojarzyło i nie odpuściło. Zdecydowaliśmy się na Hatka, żeby nie było do końca banalnie. A co do rzeczki, na pewno sprawdzę i nie wykluczam wyjazdu. Specjalnie dla Hatki <3 Dziękuję
UsuńMamy od państwa suczkie co mąż trzyma ją na rękach po prawej stronie ta czarna jest znami do dziś
OdpowiedzUsuńProszę o adres e-mail to wyślę zdjęcia
OdpowiedzUsuń