Tak więc rozkoszne szczeniaki pojawiły się dwukrotnie, dostarczyły nam mnóstwo radości, choć nie ukrywam, że roboty przy takim drobiazgu huk. I to mimo faktu, że Hatka była wyjątkową psią "matką polką". Normalnie była wesołym, rozbrykanym i nieco nieposłusznym psiakiem. Gdy jednak przychodził moment psiego macierzyństwa stanowiła wzór cnót wszelakich.
Wszystkie bąble były dokładnie wylizane, fabryka dostarczała wystarczającą ilość mleka, więc towarzystwo latało okrąglutkie i śliczne.
Hateczka była spokojna i cierpliwa, lecz zawsze przychodził moment gdy wymagała już naszej pomocy. I wtedy gotowanie: kaszka, marcheweczki mięsko z 5 razy dziennie.
Jak wspominałam, szczeniaki rozeszły się jak ciepłe bułeczki od Krakowa (pozdrowienia dla Nuki) po Koszalin i... Francję.
W końcu sunia odpoczęła, nabrała ciała, było sucho i niezbyt gorąco - nadszedł odpowiedni moment na sterylkę... Chwilka stresu i po wszystkim, nawet fartuszek niezbyt jej przeszkadzał. Od tej pory na podwórku panowały trzy psy - król Piorun, królowa Hatka i paź Grzmotek.
Piorun był Alfą absolutną. Mimo że był solidnie socjalizowany, jeździł z nami np. nad Solinę i do Warszawy, jeździł windą w CFP Puławska (specjalne pozwolenie) z wiekiem nabrał przekonania, że nasi przyjaciele są w porządku, najbliższy sąsiad prawie na równi z nami jest przywódcą stada, ale wszystko poza nami jest do podporządkowania.
Doświadczył tego nawet jego syn, Grzmot. Hatka do czasu przejmowała te "nomen-omen" pioruny i z humorem rozładowywała napiętą sytuację. Przyszedł jednak dzień, gdy Hatki zabrakło. Nie mam dowodów i niezbyt chcę o tym pisać, ale podejrzewamy otrucie. O tych niezbyt przyjemnych aspektach wsi napiszę kiedy indziej.
Relacje ojcowsko-synowskie uległy zdecydowanemu pogorszeniu. Grzmotek (nazywany również Balbinką) wciąż w wieku 7 lat siusiał jak panienka, bez podnoszenia łapy, tak mocno był zdominowany przez tatusia.
W takim układzie naprawdę można spodziewać się nieprzyjemnego rozwoju sytuacji. Starzejący się, słabnący pies i jego wielki, mocny, pełen siły syn. Prawo stada obowiązuje - słabsi muszą odejść lub się podporządkować. Kilkukrotnie byliśmy świadkami ostrych starć między dwoma bestiami. Obydwa psy ważyły w rozkwicie ponad 60 kg. Oczywiście próbowaliśmy interweniować, ale ciężko rozdzielić takie dwa
kolosy. Nawet wiadro z zimną wodą nie pomagało.
Z pomocą przyszła nam jedna z koleżanek, która gdzieś przeczytała lub usłyszała o skutecznym sposobie rozdzielania walczących psów. Oto magiczna sztuczka. Psa, który w danym momencie dominuje, należy chwycić za tylne łapy i odciągnąć. Ten manewr absolutnie dezorientuje psa i daje moment na schłodzenie emocji. Wymaga jednak dużej roztropności i uwagi, może być wykonany tylko przez bardzo sprawną osobę, której pies ufa i uważa ją za przewodnika stada. Nie ukrywam, że parę razy uciekliśmy się do tej sztuczki z pełnym powodzeniem. Oczywiście czas robi swoje i Piorun zaczął chorować.
Rok temu miał dwie operacje, bardzo stracił na wadze, ale nie stracił nic na swojej waleczności. Cały czas Grzmotek był podporządkowany swojemu ojcu.
Baliśmy się okropnie, że podczas naszej nieobecności nastąpi jakaś spinka w której niespełna 40 kilowy Piorun polegnie w walce z ogromnym, będącym u szczytu sił Grzmotkiem. Tak się nie stało. W ostatnią niedzielę listopada poszłam z Piorunem na spacer po sadzie. To, że dwa razy podnosiłam mu zad nie ma znaczenia, bo cieszył się spacerkiem, słoneczkiem. Zjadł z dużą przyjemnością 2 steki z polędwicy wołowej (nie żałowaliśmy mu, zasłużył na wszystko). Jednak było widać, że już mocno cierpi. Na drugi dzień umówiliśmy się z zaprzyjaźnionymi weterynarzami, że po południu przyjadą. Piorun jednak zrobił po swojemu i cicho zasnął w południe przy Krzysiu, który od ranka siedział koło niego. Po 14 latach z nami. Miał naprawdę szczęśliwe życie. Ciężko żegnać
przyjaciela. Ciężko.
Najdziwniejszy jednak był fakt że Grzmotek po śmierci Pioruna wpadł w najprawdziwszą depresję. Po tylu bolesnych przykrościach jakich od niego zaznał. Nie chciał jeść, nie wstawał, nie witał się z nami. Leżał na swoim posłanku kompletnie bez ducha. Musieliśmy szybko się otrząsnąć i postarać się wykonać ruch ochraniający naszego psa. Internet i gorączkowe szukanie.
Musi być sunia, nie może być całkiem maleńka bo wielka delikatność do grzmotkowych cech nie należy. Od wielu lat marzył mi się szpic wilczy i taka właśnie dziewczynka znalazła nas przez www. To Mufka. Trudno inaczej nazwać psicę złożoną z futra i dwóch dziurek. Co prawda ma jeszcze cztery nogi, ale to drobny "szczegół" :) Tak więc w domu i na podwórku zagościł stwór nie z tej ziemi. Kosmita. Ludzkie spojrzenie w otoczce puchatego futra.
Zwierz w typie "Szpieg z Krainy Deszczowców". Ciągle kombinuje, jak wleźć Ci na głowę. Jak zmylić Twoją czujność. Jak wygrać. Całkowicie inna psychika, niż owczarki, do których jesteśmy przyzwyczajeni. Chodzący na czterech łapach bezszelestny urok. Urok, który natychmiast zawładnął Grzmotkiem. I rządzi tymi 60 kilogramami w sposób czarujący. Obawiamy się, że z tej miłości Grzmotkowi zamiast uszu zostaną frędzelki starannie obgryzione przez Mufkę. Ale się nie martwimy i o następnych wybrykach będziemy donosić na bieżąco.
Dobrze jest zacząć dzień od takiej wzruszającej historii i pomyśleć o dobrych, kochających Ludziach i ich kudłatych towarzyszach.
OdpowiedzUsuńDzięki. Też wrzucając wczoraj ten wpis myślałam o tym zwyrodnialcu katującym szczeniaka. Więc tak trochę dla równowagi :)
Usuń