6.03.2018

Historia pewnego zająca



Szczerze nie lubię paskudnej, późnej jesieni i zimy. Najbardziej doskwierają krótkie dni i brak słońca. Ale w końcu jak co roku przychodzi Wiosna. Wiosna na którą tak czekamy. Faktem jest, że na wsi przynosi ze sobą mnóstwo roboty. Trzeba przecież wygrabić podwórko, pozbierać połamane ciężarem śniegu gałęzie, po prostu ogarnąć wszystko.
W ubiegłym roku wczesną wiosną zrobiliśmy wielkie porządki w sado–parku. Piękna pogoda, rozpaliliśmy ognisko i paliliśmy stare, połamane gałęzie zebrane poprzedniego dnia w piękny stosik. Sięgam po kolejną i... co widzę?

Malusieńki jak dłoń, samotny, z tycimi uszkami mi na plecach. Zajączek. Leżał na jednej z gałęzi przysłonięty pokrzywową łodyżką i udawał, że całkiem go nie ma. 




Oczywiście do głowy mi nie przyszło dotykanie go, choć zmierzwione futerko aż się o to prosiło. Nie odmówiłam sobie jednak sfotografowania stwora. Szybko przerwałam roboty i odeszłam, dając szanse Zajęczycy na odnalezienie Maleństwa. Za godzinę już go nie było.
Odetchnęłam, no bo jak odchowałabym taką drobinę? Dumna z siebie po podręcznikowym wypełnieniu obowiązku, po jakimś czasie zapomniałam o zajączku. Ale… okazało się, że on nie zapomniał o nas. 
Pewnego dnia wychodzę na podwórko, ciepło, błogi spokój, ale coś mi się nie zgadza w kącie lewego oka. Obracam głowę i przed otwartą bramą do sadu widzę zajęczego podrostka. W sadzie od lat mieszka jedna zajęcza rodzinka, więc mam pewność, że to ten sam smarkacz. Podrośnięty i z konkretnymi uszami.


Z ulgą zauważyłam że psy śpią wygrzewając się na słońcu. Na paluszkach, żeby ich nie obudzić (wiadomo z jakich względów) idę wypłoszyć zwierza do sadu, ale toto zmierza prosto w głąb podwórka. Oczami wyobraźni widzę już krwawe strzępy zająca, ale psy dalej śpią. Musiałam zrobić kawałek bezgłośnego slalomu–giganta, aż w końcu udało się nakierować małego na właściwą drogę i zamknąć bramę. 


Jeśli myślicie, że to koniec, to jesteście „w mylnym błędzie” ;) Zajączek zapałał wybitną miłością do naszego podwórka. Niewykluczone też że jest wielbicielem adrenaliny, bo sytuacja powtarzała się kilka razy w ciągu lata.
Mam nadzieję, że przeżył ostatnie mrozy i niedługo sam zostanie rodzicem takiego małego kłębuszka. „Nu pagadi”, jeszcze się spotkamy



4 komentarze:

  1. Tak na " zaśkę " polecam tę opowieśc....
    pozdrawiam. Ifka.
    https://www.gazeta-mosina.pl/2016/bobkowa-opowiesc/

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. Szarak sentymentalny, po prostu. :) Ciekawa historia. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

Gołąbki z kaszą pęczak i grzybami suszonymi - pyszne vege i garstka dobrych wiadomości o grzybach

  Sezon za nami. Grzybków nazbieraliśmy? No nazbieraliśmy. To najwyższy czas robić z nich pyszności. Nie dość, że smakowite, to pełne zdrowi...