W naszym kraju w niedzielę na stole często króluje rosół. Prawdziwy, z dobrym, drobnym makaronem. Każdy ma własny sposób na ugotowanie tej zupy. Podzielę się z Wami moim.
Ponieważ najbardziej chyba lubię rosołek na kaczce, kupuję tego ptaszka. Jeśli macie możliwość, to kupcie na wsi lub porządnym targu. Taką szczęśliwą. Skubiącą trawkę. Z żółciutką skórą.
W garze ląduje wszystko poza kaczym biustem. Kacze piersi przeznaczam na tatara.
Do kompletu dodaję ze dwie nogi kurczaka i nieduży kawałek rosołowej wołowiny. I teraz mogę zacząć w stylu Ćwierciakiewiczowej "rozpal palenisko w kaflowej kuchni"... Ja ten luksus mam, więc jak najbardziej go wykorzystuję. Większości jednak musi wystarczyć zwykły palnik gazowy czy elektryczny.
Tak więc układam wszystko w garnku i zalewam zimną wodą jakieś 6-7 cm ponad mięso. Gotuję bez pokrywki, więc część odparuje. Magiczna sztuczka - dorzucam jednego suszonego prawdziwka. Jednego, to nie zupa grzybowa. Suszone grzybki podkręcają smak.
Stawiam na brzeżku płyty kuchennej. Wy musicie ustawić jak najmniejszy płomień. Teraz zostaje cierpliwość. To ma być rosół, a nie jakiś tam wywarek. Mięso część swojej dobroci oddaje do wywaru w baardzo powoli podnoszącej się temperaturze. Stąd jeszcze raz podkreślam - zimna woda i maleńki gaz. Nie solimy!
Po dość długim oczekiwaniu rosołek dochodzi do wrzenia. I tu musimy dokładnie skontrolować stopień grzania. Rosół powinien tylko delikatnie bąbelkować. Po jakiejś godzinie takiego mrugania, dodaję 4 średnie marchewki, pora, seler, i 2 cebule. Cebulę klasycznie opiekam na blasze kuchennej, nadaje zupie złocisty kolor.
Możecie nabić cebulę na widelec i opiec nad płomieniem palnika gazowego. I gotuję jeszcze co najmniej dwie godziny. Oczywiście na maleńkim ogniu.
Ok godzinę przed końcem gotowania dodaję sól, z 10 ziarenek pieprzu 1 listek laurowy i ze trzy kulki ziela angielskiego. Jak mam lubczyk dodaję ze dwie łodygi.
Zazwyczaj rosół gotuję dzień wcześniej, odstawiam w chłodne miejsce, czyli na kafelkową podłogę, podkładając pod spód łyżkę. W ten sposób przyspieszamy chłodzenie wywaru (kafle się nie nagrzewają).
Na drugi dzień łatwo zbierzemy tłuszcz. Teraz wystarczy ugotować makaron i zalać go podgrzanym płynnym złotem.
Ponieważ mam tak, że nie lubię mięsa w zupach muszę jeszcze jakoś je zagospodarować. Można oczywiście zrobić pierogi, ale to kupa roboty, więc zazwyczaj robię pasztet, taki "codzienny", nie świąteczny.
O świątecznym niedługo. Smacznego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz